Jarosław Fliciński
Nic nie stoi w miejscu
25 Marca – 21 Maja 2022
Obrazy prezentowane na wystawie zostały stworzone w dwóch miejscach, w byłej pracowni Jarosława Flicińskiego w Brejo Longo w Portugalii oraz w obecnej, która znajduje się na Grochowie w Warszawie. Tłumaczenie prac jedynie miejscami powstawania byłoby banałem, a raczej skrótową eksplikacją. Niemniej jednak lokalizacje są kluczowe. Stworzone przez artystę akronimy miejscowości to pierwsze poszlaki widniejące na odwrociu każdego obrazu. Oprócz miejsca znaczenie ma również czas. Dzień, miesiąc, rok powstania każdej pracy opisane są przez artystę z dokładnością archiwisty. Daty często są spiętrzone, wskazuje to na fakt, że obrazy zostały kilkakrotnie przemalowane.
Brejo Longo położone jest nad Atlantykiem. Znajduje się na samym krańcu kontynentu. To punkt na mapie z dwoma budynkami, domem i pracownią Jarosława Flicińskiego, z której widać ocean. Za pracownią rozpościerają się wzgórza z lasami eukaliptusowymi. Najbliższa wioska Rogil oddalona jest o 4 kilometry, najbliższa większa miejscowość Aljezur 20 kilometrów. Zdawałoby się, że pierwiastek ludzki nie jest tam obecny, a informacje, jeśli dopływają to wręcz z aroganckim opóźnieniem. Wtedy artysta może tworzyć w odosobnieniu, z dala od natłoku bodźców, informacji, zmartwień dopływających ze świata. Nic bardziej mylnego, nawet w swojej ustroni jest częścią globalnej sieci. Docieka, analizuje i stara się zrozumieć jak najlepiej otaczającą go rzeczywistość.
Obrazy z cyklu BrJL powstawały od stycznia do maja 2021 roku. Na pierwszy rzut oka trudno je powiązać z najbardziej znanymi cyklami artysty. Brak w nich analityczności Skoków do wody, mimetyzmu Faites vos jeux, piktorializmu Stars czy geometryczności wielkoskalowych murali. Odczytywane w mikroskali sugerują kolejne zerwanie z dotychczasowym językiem wizualnym, następną udaną ucieczkę od formy. W makroskali stanowią świadectwo czasu pełnego napięcia i niepokoju. Obrazy z najnowszej serii są efektem lawirowania między tymi dwoma współczynnikami.
Ostatnie prace powstały w Warszawie. To pozornie uporządkowane geometryczne siatki, których linie rozprzestrzeniają się poza ramy płótna. Zostały namalowane na częściach poprzednich obrazów artysty. W tym przypadku destrukcja starego porządku to początek nowego aktu tworzenia. Jak gdyby ktoś chciał poskładać na nowo rozpadający się świat.
Ogólna tendencja nadbudowywania treści zostaje przeciwstawiona potrzebie redukcji. Pauza staje się ważniejsza niż dźwięki, pomiędzy którymi się znajduje. Kiedy emocje biorą górę czas je ostudzić, zracjonalizować, podjąć próbę nawigowania nimi. Jednak cel często pozostaje nieznany. Sam cel nie jest tu najistotniejszy, ważniejsza jest droga, której końca wciąż nie widać.
Franciszek Smoręda